środa, 8 września 2010

Wychylili puchar śmiertelny...


Po raz kolejny sięgamy do kroniki Silahdara Mehmeda agi z Fyndykły, tym razem swym barwnym językiem opisze nam on klęskę wojsk tureckich w drugiej bitwie pod Parkanami w 1683 roku. Zobaczmy gdzie, według tureckiego kronikarza, leżały przyczyny porażki… Tłumaczenie i wszystkie komentarze autorstwa Zygmunta Abrahamowicza.

Nazajutrz, w sobotę dnia siedemnastego wspomnianego miesiąca, nieprzyjaciele wiary — giaurzy hołdujący złym zasadom — ustawili w szyki swoją piechotę i jazdę, rozlokowali działa szahi i sięgając prawym skrzydłem rzeki Dunaju, zaś lewym skrzydłem rzeki Hron, dumnie i z jak największym spokojem przemierzyli i przeszli całą ową bezkresną równinę. Wojska muzułmańskie także ustawiły się w ordynku, ale gdy wzniosły okrzyk: „Ałłah akbar!" i miały uderzyć w [samo] serce nieprzyjaciela, giaurzy rozstąpili się na dwie strony, a potem — niczym rozerwana toń morska — znów zwarli szeregi. Zastępy muzułmańskie znalazły się pośród niezliczonej rzeszy wojsk nieprzyjaciół wiary. Nikczemni giaurzy szczelnie je otoczyli z czterech stron oraz rozpętali bitwę, aż wojskom muzułmańskim zabrakło w końcu sił do walki, aż zatrzęsły się pod nimi wytrwałe nogi, aż się rozsypały i rozpierzchły, a gdy każdy z nich uciekał w inną stronę, zostały do cna rozbite i rozgromione.

Ci z jazdy, którzy mieli konie silne i wytrzymałe, rzucili się do ucieczki bądź to ku rzece Hron, bądź też w stronę Ostrzyhomia, ale ten niegodny zamiar sprzeczny był z wyrokiem Ałłaha, więc kilka tysięcy muzułmańskich gazich wypiło tam wino śmierci męczeńskiej. Tysiące innych, zapomniawszy o rozwadze i stateczności, dotarły do mostu ostrzyhomskiego. Najpierwszy zaś ze wszystkich zjawił się tam serasker wezyr Kara Mehmed pasza z pewną liczbą rozgromionego wojska. Złączywszy łodzie wspomnianego mostu przedostał się on na brzeg rzeki, potem zaś, znowu rozbiwszy ów most, przybył pod zamek Ostrzyhom i wjechał do niego.

Rozgromieni gazijowie muzułmańscy, jacy przybyli do przyczółka mostu później, znaleźli go więc zniszczonym. Piechota i jazda skoczyła zatem w wody Dunaju, ale na tysiąc ludzi jeden tylko wychodził cało, reszta zaś potopiła się i po-ginęła. Ścigający ich giaurzy siedzieli im [po prostu] na karku. Gdy uderzyli i przypuścili szturm na gazich muzułmańskich, których znaleźli na brzegu Dunaju, przeważna część tych mimo wytrwałej walki poległa męczeńsko i poszła do najwyższego nieba, a wielu dostało się do niewoli.

Dereszowata klacz pod bejlerbejem sylistryjskim wezyrem Mustafą paszą z Mi-tyleny została raniona i runęła na ziemię, a wtedy ten we dwójkę z namiestnikiem siwaskim Binamaz Chalilem paszą dostał się jako jeniec w ręce hetmana lwowskiego, który przybył tutaj z wojskiem polskim. Bejlerbej bośniacki Chy-zyr pasza utonął w Dunaju. Bejlerbej karamański Bośniak Sziszman Mehmed pasza na brzegu Dunaju spadł z konia, ale się nie poddał nieprzyjacielowi i walcząc poległ męczeńsko. Zaimów zaś i posiadaczy timarów, którzy tam wypili i wychylili puchar śmiertelny, było bez liku.

Słowem, na brzegu Dunaju jedni muzułmańscy gazijowie dostali się do niewoli, innych posiekano szablami, jeszcze inni, ugodzeni kulą armatnią bądź muszkietową, męczeńską śmiercią swoją złożyli świadectwo [prawdziwości swej wiary]. Od krwi, która spłynęła do Dunaju, wody jego w jednej chwili zmieniły się do niepoznaki. Tylko nieliczna garsteczka znalazła drogę prowadzącą do ocalenia. Jednakże gdy część uciekła w kierunku zamku Novigrad, przeklętnicy i nieszczęśnicy odcięli im drogę, więc ci, którzy przeprawili się przez bród na rzece Hronie, również w większości zginęli.

Kiedy zaś nikczemni giaurzy zjawili się pod palanką Parkany, oblężeni muzułmanie poddali się, ci jednak, nie zważając na kapitulację, podpalili [palankę] z czterech stron. Parę tysięcy mężczyzn i kobiet, jakie się tam znajdowały, spłonęły wówczas i zginęły wśród lamentu i jęków, a dymy [pożarów] buchały tam aż do niebios.

To, co się tam stało, było spowodowane niefortunnym pociągnięciem, którego źródło tkwiło w niefrasobliwości wspomnianego serdara. Serasker bowiem, wezyr Kara Mehmed pasza, samolub i zarozumialec, Turek nieoświecony i głupi, okrut-nik i tyran, człowiek bezlitosny i tępy, który do swoich urzędów doszedł poczynając od służby jako odabaszy bostandżych, przez to, że uciekł jako pierwszy, a potem zburzył most, stał się winny przelewu krwi tylu tysięcy ludu mahometańskiego.

Natomiast bejlerbej rumelijski Chodżazade Arnawud Hasan pasza, straciwszy w walce konia, wlazł przynajmniej na wóz i w ten sposób dokazywał cudów [waleczności]. [Potem] porzucił on swego serdara Kara Mehmeda paszę, a zjawiwszy się w południe w obozie wojsk, odbył spotkanie z wielkim serdarem i opowiedział mu, co się wydarzyło.

— Błędów w walce nie popełniono, nie utrzymano się zaś z powodu ogromu i liczby nieprzyjaciół wiary. Taka po prostu była wola Ałłaha! — powiedział.

Dzisiaj tudzież dzisiejszej nocy powracało i dołączało do obozu wojsko, które zaznało tej porażki — gołe, spłakane, w strasznym stanie, przeważnie bez koni i w ranach.

2 komentarze: