środa, 30 grudnia 2015

Ledwo kto uszedł


Po raz trzeci udajemy się śladami tragicznej wyprawy Stefana Potockiego do Mołdawii, zakończonej w lipcu 1612 roku tragedią pod Sasowym Rogiem. Tym razem opis wypadków poda nam mołdawski polityk i kronikarz, Miron Costin, to jego wizerunek widzimy powyżej. Co ciekawe, dowiemy się z jego relacji co stało się z bojarami popierającymi wyprawę Konstantego Mohyłę – a nie był to los przyjemny.
Potocki przybył, hardy zwycięstwami, które odnieśli jego bracia w tym kraju nad wojewodą[1] Razyanem i później nad wojewodą Michałem, ale, jak powiada Mołdawianin: "Nie zawsze jest Wielkanoc". Szedł bez żadnego porządku, bez straży, bez języka o potędze, aby wiedzieć jaki rodzaj albo jaką liczbę [ludzi] ma nieprzyjaciel, dokąd idzie i czy ma zebrane wojsko. I nie atakował nikogo ani Kantemir[2], ani Mołdawianie, aż przybyli Polacy ze swym taborem na miejsce, które się zowie Sasowy Róg. Wówczas zobaczył Potocki dokąd przyszedł[3].
To miejsce, Sasowy Róg, jest załomem Prutu, załom jest częściowo od strony wschodniej, z przeciwnej zaś strony, gdzie był tabor polski, wody Prutu rozlane są na pola. W tym miejscu ustawił wojsko wojewoda Stefan i Tatarzy zaatakowali Polaków. I wcale nie utrzymali Polacy walki, ale w tej potyczce tak się przerazili i przemieszali, że nawet armat nie zdążyli przygotować do wystrzału. Sam Potocki, chroniąc się i ukrywając swe nazwisko, dostał się między wozy hajduków, ale później hajducy go zauważyli. Wojewodę Aleksandra[4] także wzięli do niewoli Mołdawianie. Wojewoda Konstanty[5] natomiast wpadł w ręce pewnego Tatara, który wiedział kim jest i chcąc mieć zasługę u chana [krymskiego], wystrzegając się Kantemira, wraz z kilkoma czatownikami, których miał Tatar, uciekł z wojewodą Konstantym i jego koniuszym, zwanym Mihalecul. I kiedy przybyli do Dasau[6] wystrzegając się tam znowu Turków, ażeby nie zabrali wojewody Konstantego, znaleźli małe czółno, i sami Tatarzy weszli ażeby się przeprawić. Gdy przepływali Dniepr zerwał się wiatr i łódź przewróciła się do wody i tam utopił się wojewoda Konstanty w Dnieprze. Natomiast Potockiego i wojewodę Aleksandra wojsko krajowe doprowadziło do wojewody Stefana i ten obu ich wysłał do cesarza[7]. Potocki później wyszedł za okupem od posła. Wojewoda Aleksander, natomiast, przeszedł na wiarę turecką, w której i umarł. (…)
Całe pozostałe wojsko polskie popadło w niewolę tatarską i w większości potopiło się w Prucie. Powiadają, że ledwo kto uszedł, że jeśli ktoś przepłynął Prut, łąki za Prutem pełne były chłopów i koszów tatarskich, ci wszystkich chwytali i prowadzili do wojewody Tomszy, najwięcej jednak zabili chłopi.
 Zginęli też wszyscy bojarzy, którzy przyczynili się do przyjścia wojska150, wszyscy ludzie z domu wojewody Jeremiego: logofet[8] Yasile Stroici, hetman[9] Balica, postelnik[10] Chirita i stolnik Miron. Tylko Nistor Ureche nie chciał przybyć z Kamieńca i tak radził innym, aby nie szli, mówiąc im, ażeby zaczekali aż zestarzeje się panowanie wojewody Stefana, gdyż teraz jest panowaniem nowym, a Mołdawianie z natury zawsze są chciwi nowego panowania. Ale nie usłuchali rady dwornika[11] Urechego, jako że najbardziej na świecie nie słucha się we władaniu dobrych rad, a później przyszło niebezpieczeństwo dla nich i dla ich domów. Yasilowi Stroiciowi natomiast przebaczył wojewoda Stefan, tylko pouczył armasza[12] Nicoritę, by go doprowadził, aby oglądał stracenie pozostałych, aby i później obawiał się śmierci, gdyż był Stroici człowiekiem młodym, z dawnego rodu i spokrewnionym prawie ze wszystkimi domami w kraju. Ale dni jego były skończone, jak powiada przysłowie. Widząc, że idzie na stracenie, bowiem armasz nie powiedział mu słowa, chwycił szablę pewnego drabanta, ażeby sam się zabić z odkupieniem [innych], albowiem był człowiekiem z natury odważnym. Ale natychmiast otoczyli go drabanci i nie pozwolili wyciągnąć szabli. Skoro armasz opowiedział to zdarzenie wojewodzie Stefanowi [ten] natychmiast kazał go uśmiercić z tamtymi, rycząc: "O pies, chciał umrzeć ze wspólnikami". I wszystkich tych, których doprowadzono, stracono aż do ich sług i chłopów. Taki rozlew krwi dział się w początkach panowania wojewody Tomszy.
Poprosili bojarzy o pewnego diaka, który był bardzo biegły w piśmie, aby go oszczędził, gdyż jest dobrym uczonym. Odpowiedział: "Ha, ha, ha. Nikt inny nie jest lepszym uczonym niż diabeł". I tego zabił z wszystkimi.
I taki był upadek domu wojewody Jeremiego. Toczyła się ta walka pod Sasowym Rogiem w roku 7120 [1612]. Tatarzy potem natychmiast poszli na grabież do Polski, uderzając nagle i niespodziewanie zabrali wiele łupów oraz wielu ludzi uczynili niewolnikami.



[1] Wojewoda = hospodar.
[2] Tatarski Kantymir Murza, znany jako Krwawy Miecz, wielokrotnie odwiedzał tereny Korony na wycieczkach łupieżczo-krajoznawczych.
[3] Chodzi tu o ostatni, trzeci dzień bitwy czyli 13 lipca 1612 roku.
[4] Aleksander Mohyło, brat Konstantego (patrz kolejny przypis).
[5] Konstanty Mohyło, wspierany przez Polaków kandydat na hospodara.
[6] Oczakowa.
[7] Cesarz to oczywiście sułtan. Wojewoda Aleksander nie wpadł jednak tego dnia w ręce swoich przeciwników, ujęli go dopiero cztery lata później.
[8] Mołdawski odpowiednik kanclerza.
[9] Najwyższy dowódca armii w Mołdawii.
[10] Mołdawski marszałek dworu.
[11] Namiestnik jednej z części Mołdawii.
[12] Urzędnik wykonujący wyroki sądu hospodarskiego. 

wtorek, 29 grudnia 2015

Kadrinazi radzi i odradza - cz. VII


W dzisiejszej recenzji sięgamy po pracę Macieja Hubki Jazda polska doby Wazów. Organizacja, uzbrojenie, taktyka. Ukazała się ona w 2007 roku, nakładem Naukowego Wydawnictwa Piotrkowskiego. Co prawda nie jestem tego pewien, wydaje mi się jednak że jest to publikacja pracy licencjackiej lub magisterskiej Autora - stąd też bardzo mały nakład (100+20 egzemplarzy). Temat niezwykle rozległy, wszak okres panowania trzech Wazów to lata 1588-1668, sporo się w tym czasie w polskiej wojskowości działo. W nasze ręce trafia praca, która ma raptem ok. 170 stron, włącznie z bibliografią i ilustracjami (o czym wspomnę dalej).

Praca podzielona jest na cztery rozdziały:
- w pierwszym z nich Autor omawia ogólnie wojskowości zachodnio i wschodnioeuropejską, a także rozwój wojskowości europejskiej na przełomie XVI i XVII wieku
- w rozdziale drugim możemy zapoznać się z ogólnymi informacji na temat wojskowości za Wazów, od organizacji sił zbrojnych po polską myśl wojskową
- rozdział trzeci to organizacja i uzbrojenie jazdy polskiej w omawianym okresie, podzielone na dwa podrozdziały, opisujące autorament narodowy i cudzoziemski
- rozdział ostatni to taktyka jazdy: przeznaczenie bojowe poszczególnych formacji, użycie jazdy w skali taktycznej i operacyjnej

Następnie możemy się zapoznać z krótkim podsumowaniem, a także bibliografią. Tu zatrzymam się na chwilę, bo to ważne. Autor wymienia tam archiwalia, acz podaje tylko ogólne nazwy z AGADu, zresztą bardzo mało źródeł tego typu uświadczymy w pracy. Następnie mamy listę źródeł publikowanych – zaledwie 15, po nich znacznie większą listę opracowań i artykułów, aż po strony internetowe jako wpis o husarii na wikiperii , strony kismeta.com czy husaria.jest.pl. Widzimy tu więc główny problem niniejszej pracy – jest to zbiorcze opracowanie, bez pracy na źródłach i próby zweryfikowania, często błędnych, ustaleń pokutujących w opracowaniach.

Następnie możemy znaleźć załączniki – jest to kilka ilustracji i map. Te ostatnie to przedruki z pracy prof. Jana Wimmera Dawne wojsko polskie XVII-XVIII wieku, które nie wnoszą żadnej wartości do omawianej książki. Ilustracje to standardowy zestaw kilku rycin z pracy płka. Gembarzewskiego, do tego człowieka może głowa rozboleć gdy widzi podpis dragonia – jazda cudzoziemskiego autoramentu. Do tego kilka zdjęć z Wikipedii, a na koniec wisienka na torcie, czyli grafiki wzięte żywcem z Ospreya o armii szwedzkiej – oj, chyba ktoś się nie przejmował prawami autorskimi.

A teraz najważniejsze, czyli próba oceny merytorycznej pracy. No i tu niestety jest słabo… Zaznaczyłem już powyżej, że mamy tu do czynienia z kompilacją informacji z różnych opracowań, co prowadzi do bardzo dziwnych ustaleń i powtarzania utartych mitów i błędów. Kilka co ciekawszych perełek:
- szwedzka fanika to dla Autora batalion, chociaż była to chorągiew
- szwedzki regiment jazdy za Gustawa II Adolfa miał być podzielony na 2 skwadrony po 2 kompanie. To taka bzdura, że nawet nie wiem skąd się wzięła…
- mit o zniesieniu karakolu przez powyższego władcę ma się tu dobrze
- w Turcji według Autora mieliśmy Konstantynopol. Rozumiem, że można się nie zgodzić z upadkiem Bizancjum, ale bez przesady (edit: wskazano mi jednak, że oficjalnie nazwa została zastąpiona 'Stambułem' w 1930 roku, do tego czasu używano obydwu. Niech więc i tak będzie, nie taki błąd jak napisałem)
- deli jako konna gwardia sułtana
- w jednym miejscu zachodni kirasjerzy = rajtarzy, w innym rajtarzy funkcjonują obok kirasjerów i arkebuzerów
A to tylko z pierwszego rozdziału… Czasami ma się wrażenie, że Autor ma słabe rozeznanie w XVII wiecznej wojskowości, pisząc np. że najwybitniejszym teoretykiem epoki[1] był marszałek Montecuccoli. Tak jakby nie istniały prace z początku XVII wieku, które miały tak ogromną wpływ na wojskowość europejską.
Czytając rozdziały dotyczące armii polskiej wciąż napotykamy wołające o pomstę do nieba „rewelacje”. Husaria poniosła klęskę pod Gniewem, a szarża pod Mitawą w 1622 roku załamała się pod ogniem muszkietów – klasyczny przykład. W armii polskiej istniała, według Autora, arkebuzeria. Tutaj jednak może to być kwestia błędu redakcji, która poprawiła arkabuzerię na arkebuzerię. Absolutną perełką jest zdanie szabla husarska nie dała rapierowi żadnych szans, dotyczące bitwy pod Trzcianą. Autor stawia znak równości pomiędzy jazdą kozacką, pancernymi i petyhorcami, co jest kwestią bardzo dyskusyjną. W jeździe lekkiej Autor wyróżnia chorągwie Tatarów litewskich, chorągwie wołoskie i lisowczyków, opisując (i mocno mitologizując) tylko tych ostatnich, którzy odegrali wszak dość epizodyczną rolę w okresie omawianym w książce. Brak informacji o wyposażeniu chorągwi tatarskich[2] i wołoskich.
Autor zalicza dragonię do formacji jezdnej i omawia ją jak inne jednostki jazdy, co według mnie jest ujęciem błędnym. Nie jest bowiem prawdą stwierdzenie, że dragonia w realiach XVII-wiecznej wojskowości polskiej pełniła rolę jazdy. Rajtaria w armiach Europy Zachodniej dzieli się na kartach tej pracy na lżejszą pod względem uzbrojenia i cięższą odmianę. Podpowiem Autorowi – to nieprawda, bo też samo określenie ‘rajtaria’ jest pojemnym workiem do którego w polskiej historiografii wrzucano co się dało. Jak już pisałem na blogu, obok siebie istniały formacje kirasjerów, arkebuzerów i rajtarów (czarnych jeźdźców); jedno nie szkodziło drugiemu. Nie mamy też dostatecznych danych by stwierdzić, jak to zrobił Autor, że w wojsku polskim dominowała owa cięższa wersja rajtarii. Kolejna perełka to oczywiście używanie fryzów w formacjach rajtarii, a i dragonii.
Prześliczny, a jakże błędny, jest opis uzbrojenia ochronnego dragonii: w postaci łosiowego koletu oraz futrzanego kołpaka podszywanego śliskiem materiałem. Do tego kolet ten miał być przez rajtarów i kirasjerów noszony pod pancerzem.
Jest jeszcze rozdział o taktyce, ale – jak to pisał Mark Twain – opuśćmy zasłonę miłosierdzia, już i tak się rozpisałem.

W pracy mamy też problemy językowe, chociaż tu winić można i redaktora. Na przykład kuriozalne piechota używała arkebuz czy jako broni palnej dragoni używali arkebuz. Autor też w kilku miejscach nadużywa określenia auxilia, opisując jazdę wspierającą husarię. Powtórzone w dwóch miejscach określenia pułhak nijak nie mogę wytłumaczyć, nie jest to cytat, więc ortograf jak nic…

Końcowa ocena [według rankingu: trzeba mieć- można mieć- lepiej odpuścić – zdecydowanie unikać] to zdecydowanie unikać [przykro mi, ale nie jestem w stanie w żadnym aspekcie pochwalić tej pracy i zachęcić do lektury]




[1] W tym przypadku chodzi o XVII wiek.
[2] Które nie były wszak formowane tylko spośród Tatarów litewskich, o czym Autor albo zapomina albo nie wie. 

poniedziałek, 28 grudnia 2015

Strojno po ussarsku ubrane, par 12.


Wspominałem jakiś czas temu o dziwnym przypadku z pogrzebu hetmana Stanisława Koniecpolskiego. Co ciekawe, zachował się też i bardziej poważny w swej wymowie opis kawalkady pogrzebowej zmarłego[1] hetmana. Pozwolę sobie zacytować spory fragment, bo też można znaleźć tam interesujące rzeczy: od przepięknie przybranych koni po asystę spośród wybranych husarzy. Zwraca uwagę magierka i pióro strusie przybite na znaku hetmańskim.

Pogrzeb. Dzień cichy i wesoły. Wrota tylne dostatnie szkarłatem czerwonym aż precz na mur obi­to, którymi wyprowadzano ciało. Wóz czarno obity. Z ciałem niżeli się ruszono perorował na miejscu J. X. Iwanicki Canonik łucki, krótko ale smaczno. Trumna na wozie. Całón axamitny czerwony, krzyż biały teletowy, kitajka biała nako­ło całóna. Herby dostatnie na telecie karmazynowym. Słudzy całón z świecami białymi nieśli, w kapach karmazynowych axamitnych. Tegoż axamitu kapy na koniech i woźnicach. Szor ze srebrem axamitny czerwony. Konie rosłe i bystre, Które masztalerzów sześć, w atłasowych kapach czerwonych pro­wadzili, i z miejsca się ruszając, z dział bito. Konie poczęły na kieł brać, stangreta koń wspiąwszy się zbił i pas jeden axamitny zerwał. Cechy manu armata (uzbrojone) koło mar szły, których pięć przystojnymi całónami okryto, tych ze świe­cami niesiono. Przeszło 200 ubogich bab a dziadów. Za cer­kiewnymi processia popów 26, protopopów 3. Za tymi kompa­nia bracka w kapach białych płóciennych z świecami. A zno­wu niemieckiej kompaniej cztery chorągwie, strzelbę na dół obróciwszy. Bębny w kirze czarnym. Zakonnicy za gwardią, Carmelitów szarych i Franciszkanów par 16, Bernardynów par 23, Dominikanów par 32, Świeckich księży niemało. J. X. biskup łucki niósł krzyż, pontificaliter ubrany. Trębaczów Surmaczów 20, doboszów z bębnami 6. Konie jezdne tureckie strojno po ussarsku ubrane, par 12. Sześć w kapach. Jeden w białej złotogłowowej, drugi w teletowej czerwonej, trzeci w tabinowej czerwonej z kwiatami złotymi, czwarty w telecie la­zurowym, piaty w zielonym telecie, szósty w ceglastym tabinowym ze złotymi kwiatami; sześć bez kap pod kitami, pod siodłami, czapragami różnymi i bogatymi. Masztalerzów 12 w kapach atłasowych czerwonych, którzy konie prowadzili a ubrane konie, między którymi był jeden pod dwiema źórawiemi skrzydłami. Masztalerzów 6 w zbrojach, pod piórmi, w lam­partach. Za końmi zaraz P. Brodnicki, chorąży chorągwi J. P. Chorążego koronnego[2], na koniu tureckim strojno ubranym, w zbroi szmelcowanej, po brzegach złocistej, i w szyszaku takimźe, z kopią siedział. A za tym towarzysz ubrany w pan­cerz, niósł pałasz za koniec ująwszy, axamitem uwiniony, na plecach tarcza. A w tern osoba (J. P. Komorowski, rotmistrz kozacki, bardzo staturą, a osobliwie brodą do zmarłego J. P. Krakowskiego podobny) w źupanie karmazynowym atłasowym, w soboliej fereziej z pętlicą dyamentową, kita z zaponą za kołpakiem, buława turkusami sadzona w ręku, na dzielnym i bogato przybranym koniu, (a te szaty niebosczykowskie były, które się przy osobie zostały, koń nazad z kitą powrócony), a za tym ciało ut supra. Koło całóna sług 36. Za ciałem ko­nia prowadzili ubranego Turcy dwaj w zawojach, w sukniach z turska (z turecka) zrobionych atłasowych szkarłatnych. Za tymi giermek w pancerzu ze znakiem hetmańskim, na kopii magierka i pióro strusie przybite.



[1] W jakże głupi sposób…
[2] Aleksandra Koniecpolskiego, syna Stanisława. 

sobota, 26 grudnia 2015

Na ziemi jak zdechłe walały się


W votum Tomasza Zamojskiego na sejmie warszawskim  w 1624 roku znalazłem ciekawe informacje na temat wojny chocimskiej z 1621 roku. Pan Tomasz wspomniał bowiem na forum sejmowym  o trudnych warunkach atmosferycznych w czasie tej kampanii, które szczególnie dały się we znaki Turkom. Co prawda Zamojski pod Chocimiem nie walczył, one dni w Tarnopolu będąc, niemniej jednak miał niejedną okazję dowiedzieć się szczegółów od naocznych świadków.
Pomnę one dni, których wielkiemu i sławnemu hetmanowi Chodkiewiczowi Bóg wszechmogący buławę wielką odbierał[1], aby był sam w wojsku WKM[2] hetmanił, jakie uprzedziwszy słuszny czas we wrześniu, choć nieznaczne zimna, wiatry, grady, że te szkapy tureckie, cośmy ich trochę mieli w taborku, aż na ziemi jak zdechłe walały się, i byśmy ich byli do miast nie wwiedli, przyszłoby im pozdychać. Takiemi wietrzykami, które czynią wolą jego, rozwiał p. Bóg jak pierze i elusit[3]nieprzyjacielską potencyą. Taką inwencyą wojska p. Bóg WKM. Bronił, gdy zubożało w wojenną (a)municyą, i gasił ten ogień i te pioruny niezwyczajnem zimnem, pomroził tak wiele szkap, wielbłądów, mułów, aż same te pogańskie bestye.
To ciekawy przykład na to, jakie trudności napotykała armia turecka – a zapewne zwłaszcza jej azjatyckie kontyngenty – w czasie jesiennych miesięcy w Europie. Co prawda na mniejszą skalę, ale powtórzy się to znów pod Chocimiem w 1673 roku, kiedy hetman Sobieski „przetrzymał” oddziały tureckie przez noc.



[1] Pięknie tu pan Tomasz opisał śmierć Chodkiewicza.
[2] Królewicz Władysław Waza.
[3] Omamił. 

piątek, 25 grudnia 2015

400 dragonów, dobrych Walonów


Ciekawa notka z początku historii dragonii w ‘naszej’[1] części Europy. W czasie tzw. Długiej Wojny (Tureckiej) 1591-1606, oddziały cesarskie po raz pierwszy wystawiły do boju dragonów. W końcu grudniu 1602 roku arcyksiążę Maciej Habsburg[2] wydał bestallung na cztery kompanie tej formacji, rekrutowane spośród Walonów. Dowódcami tych jednostek, które miały liczyć po 100 ludzi każda, byli:
- Charles de Argentea
- Mercure de Marilof
- Laurentio de Rame
- Guiliome de Waux
Dragoni nie mieli posiadać żadnego uzbrojenia ochronnego, zaś ich bronią zaczepną miały być miecze (pałasze?)[3], długa broń palna o zamku kołowym[4] noszona na bandolecie[5],a także jeden pistolet za pasem lub przy siodle. Oczywiście brak tu wzmianki o pikach, które tak chętnie u dragonów widzieli później teoretycy wojskowi. Wymóg jednego pistolu jest podobny do wzmianki o tej broni u arkebuzerów, którzy także mieli unikać walki wręcz – pisałem o tym kilka lat temu. Jako formacja lżejsza od wspomnianych arkebuzerów, dragoni zdawali się być idealnym wsparciem dla cięższej kawalerii w czasie walk przeciw Turkom. Wybór Walonów nie jest przypadkowy,  ceniono ich zarówno jako dobrą jazdę zachodnioeuropejską[6] a także i piechotę, stąd też wydawali się być idealnym źródłem żołnierza do swoistej formacji-hybrydy jaką była dragonia.



[1] No dobra, trochę naciągam, bo bardziej południowa niż wschodnia Europa…
[2] Od 1593 roku gubernator Austrii, od 1612 roku cesarz.
[3] Mam tylko angielskie tłumaczenie jako ‘sword’, nie wiem jakiego słowa użyto w oryginalnym dokumencie.
[4] Zapewne arkebuz.
[5] W znaczeniu pasa, a nie broni oczywiście.
[6] Także i w Polsce. 

środa, 23 grudnia 2015

Świątecznie: wyjaśnienia, komentarze i maile


Ostatnio pojawiło się na blogu sporo komentarzy (acz, z powodu mojej moderacji, nie wszystkie ujrzały światło dzienne), otrzymałem też kilka dziwnych i dziwniejszych maili. W związku z tym kilka słów wyjaśnienia:
I. Na blogu zamieszczam to co mi się podoba, to na co mam akurat ochotę - czy będzie to rolla rajtarii czy anegdota o pijanym hetmanie. Proszę mi nie pisać, że takich czy innych treści mam nie wrzucać, jak mawiał klasyk 'wolnoć Tomku w swoim domu'. Nikomu nie każę tego blogu czytać, bardzo łatwo go w necie ominąć więc jeżeli komuś ma z tego powodu skakać ciśnienia to sugerowałbym dać sobie spokój z czytaniem.
II. Nigdy nie twierdziłem, że w moich wpisach się nie mylę; sądzę że  historyk (czy to zawodowy czy 'kanapowy' jak ja) nie ma prawa tego powiedzieć o swojej pracy. Ja i tylko ja ponoszę odpowiedzialność za wszystkie treści zamieszczone na tym blogu. Że pewne rzeczy piszę niezgodnie z przyjętą konwencją językową? Prawda, ale tak mi się podoba i nie zamierzam tego zmieniać
III. Nie, nie jestem sponsorowany przez żadnego wydawcę. Nie jest tajemnicą, że współpracuję z wydawnictwem NapoleonV, gdzie wydałem swoją książkę i współredagowałem kilka innych, Nie dziwi więc, że pojawiają i będą się tu pojawiać recenzje prac z tego wydawnictwa. Gwarantuje jednak, że jeżeli któraś mi się nie spodoba, to nie omieszkam o tym napisać, nie mam żadnego 'medialnego knebla'.
Ze zrozumiałych względów jestem też związany z produkowaną przez Wargamera grą "Ogniem i Mieczem", stąd też materiały/ogłoszenia reklamowe OiM pojawiają i będą się tu pojawiać.
IV. Komentarze są moderowane, więc jeżeli w ciągu 24 godzin Wasz komentarz nie ukaże się na blogu to oznacza, że poleciał do kosza. Nie podobał mi się, wstałem lewą nogą, nie lubię piszącego, komentarz nie miał nic wspólnego z tematem, był napisany w języku którego nie znam i nie rozumiem - tak czy inaczej poleciał i tyle. Moje małpy i mój cyrk moi Drodzy :)
V. Netykieta na blogu i w mailach - nie mam problemu z tym, że piszemy do siebie z nieznajomymi na 'ty' na blogu, urok internetu. Jeżeli jednak piszecie do mnie na prywatnego maila, a nie korespondowaliśmy do tej pory, wypada się przedstawić i napisać dlaczego oczekujecie pomocy w danej kwestii. Maile w typie 'no hejka, weź przyślij źródła do tej i do tej bitwy, bo mnie ciekawi. Dziex, nara' idą - jak tylko przestanę się śmiać - do kosza i piszący nie dostanie odpowiedzi. Jeżeli o to chodzi jestem człekiem bardzo starej daty i mam specyficzne podejście do takich kontaktów.
VI. Darujcie sobie spam w komentarzach typu 'ty lewaku, czemu nie lubisz husarii, niepatriotyczna świnia'. Miałem już takie przeboje w mailach, teraz - zapewne z powodu ostatnich wpisów - były próby takich komentarzy. Stąd też zmieniłem po raz kolejny ustawienia bloga, anonimowe wpisy nie są już dozwolone, acz wciąż można używać także OpenID, więc nie trzeba być zarejestrowanym na Google Account.
VII. To niszowy blog na niszowe tematy, człowiek miałby więc nadzieję, że możemy mieć dyskusję na poziomie. Z przykrością stwierdzam, że nie zawsze się to udaje. Po części wina leży oczywiście po mojej stronie - nie jestem najłatwiejszym i najbardziej cierpliwym z dyskutantów - jednak apeluję raz jeszcze: niektórzy mogliby się dwa razy zastanowić, czy naprawdę chcą i muszą komentować.

To chyba na tyle...

Zdrowych i Spokojnych Świąt życzę!

Michał 'Kadrinazi' Paradowski

wtorek, 22 grudnia 2015

Kadrinazi radzi i odradza - cz. VI


Dzisiejsza recenzja dotyczy pracy Stéphane’a Thiona, French Armies of the Thirty Years’ War, wydanej w 2008 roku. Jest to angielska wersja książki, która w wersji francuskiej ukazała się wcześniej w tym samym roku. Autor, znany chociażby jako autor bloga De Rohan à Turenne, od wielu lat zajmuje się XVII-wieczną armią francuską.  Cóż tu dostajemy – mam oto przed sobą książkę sporego formatu (ani chybi A4), w miękkiej okładce, wydanej na bardzo dobrym papierze. Zawiera bardzo dużo ilustracji (o czym poniżej) i kilka map ze starych atlasów.
Praca podzielona jest następująco:
- wstęp
- krótki opis Wojny Trzydziestoletniej i okoliczności włączenia się Francji do tego konfliktu
- rozdział opisujący armię francuską w okresie 1617-1634; mamy tu podrozdziały o piechocie, kawalerii, artylerii, dowództwie armii a także liczebności i działaniach Francuzów w czasie kampanii wojennych
- kolejny rozdział – podzielony na takie podrozdziały jak poprzedni – pozwala nam się zapoznać z tym jak zmieniała się armia francuska w okresie 1635-1648, w czasie działań związanych z ‘francuskim’ etapem WT
- bardzo krótki rozdział o mundurach i sztandarach
- opis ważniejszych operacji armii francuskiej w czasie wojny
- aneksy (kalendarium wojny, relacje bitewne kilku francuskich oficerów, krótki artykuł o malowaniu ‘figurkowego’ popiersia kardynała Richelieu)
- bibliografia
Praca jest napisana niezwykle przystępnym językiem, do tego obficie okraszona cytatami z epoki, które pomagają się ‘wrzuć’ w klimat armii i jej żołnierzy. Informacje są podane przejrzyście, identyczny układ dwóch rozdziałów ‘armijnych’ pozwala także łatwo znaleźć szukane informacje, jeśli chcemy do czego wrócić przy późniejszej lekturze. Dla mnie osobiście bardzo interesujące są wyjątki z pamiętników francuskich oficerów, których normalnie – z racji nieznajomości języka – nie mógłbym z taką łatwością przeczytać.  
Wspominałem o kwestii ilustracji. Jest ich w tekście bardzo dużo: mamy zarówno zdjęcia eksponatów muzealnych (broń, uzbrojenie ochronne) jak i obrazy i rysunki. W przypadku tych ostatnich sporo z nich jest autorstwa XIX i XX-wiecznych artystów francuskich, co oczywiście każde podchodzić do nich nieco z rezerwą w kwestii wierności historycznej. W dwóch przypadkach mamy dwa obrazy dotyczące Angielskiej Wojny Domowej – ich obecność akurat dziwi. Niewątpliwie jednak tak duża ilość ilustracji pomaga Czytelnikowi w budowaniu wizerunki armii francuskiej, który nakreślił autor.
Próżno szukać w omawianej książce przypisów do podawanych przez autora informacji, ale też nie jest to praca naukowa, a próba przybliżenia Czytelnikom – zwłaszcza tym spoza Francji –  jak wyglądała struktura i liczebność armii francuskiej w toku przełomowego europejskiego konfliktu.
Wydaje mi się jednak, że spokojnie można było zrezygnować z 2-3 dużych (zajmujących po 2 strony) ilustracji, a na ich miejsce wstawić dokładniejsze mapy, na których zaznaczono by działania wojsk francuskich i główne bitwy z ich udziałem.

Na pewno interesujące było wydanie tej pozycji w języku polskim, aczkolwiek obawiam się, że z powodu znacznej ilości materiału ilustracyjnego książka taka mogłaby być stosunkowo droga. Nie jestem więc w stanie powiedzieć, czy jakikolwiek polski wydawca byłby zainteresowany przetłumaczeniem i wydaniem jej. Zainteresowanych tematem zachęcam do zakupy wersji angielskiej (lub francuskiej, jeżeli znacie język), sądzę że będziecie zadowoleni z zakupu.

Końcowa ocena [według rankingu: trzeba mieć - można mieć - lepiej odpuści - zdecydowanie unikać] to można mieć (zwłaszcza jeżeli ktoś jest zainteresowany armią francuską i/lub Wojną Trzydziestoletnią

poniedziałek, 21 grudnia 2015

Zdemotywowany na wesoło i z kopią w dłoni

W dzisiejszym wpisie pobawimy się nieco demotywatorami i memami dotyczącymi husarii. Poszukałem nieco w sieci i połów całkiem pokaźny - radosna twórczość husariopatriotów, którzy mogliby o historii nieco więcej poczytać, zanim wezmą się do wrzucania takich rzeczy w net. Można się pośmiać, ale i złapać za głowę. Dużo entuzjazmu, mało poszanowania dla historii.
 O tym micie już pisałem - nie ma potwierdzenia w faktach.
 Tu ktoś mniej więcej wiedział że dzwoni, ale nie wiedział w którym kościele. Wszak książę Jeremi walczył z buntem Kozaków, którzy islamu nie wyznawali. Wspierających ich tatarskich ordyńców jakoś nie było można złapać w takich ilościach, by resztę zagonić do pracy.
 Hodów i 400 husarzy ma się dobrze... A tak naprawdę Polaków faktycznie było ok. 400, z tymże husarze stanowili raptem 1/4 tej liczby, reszta to pancerni.
 Pisałem już o tym - z hetmana Sapiehy zrobił się imć Pasek.
 I znów Hodów, w roli głównej 400 husarzy i aż 40 000 Tatarów. Nic dziwnego że w świadomości husariopatriotów jest to największe zwycięstwo husarii...
 Tu nie dość, że z historią na bakier, to jeszcze z ortografią.
 To jest perełka - co tu robią wojownicy z Japonii?
Ten też piękny, Jagiełło na pewno by się ucieszył, gdyby miał taką jazdę pod Grunwaldem.

Tu polecam artykuł Zbigniewa Hunderta i Andrzeja A. Majewskiego, O dwóch Rochach Kowalskich (najsłynniejszy epizod bitwy warszawskiej 1656 roku w świetle nowego źródła).
 Problem jest taki, że to stwierdzenie przypisuje królowi polskie źródło...

I raz jeszcze Hodów

niedziela, 20 grudnia 2015

Jeńców i zbiegów wymiana


W czasie wojny o ujście Wisły 1626-1629 często zdarzało się, że walczące strony negocjowały krótkotrwałe zawieszenia broni i wymieniały się jeńcami – co było zresztą zachowaniem zwyczajowym Przeglądałem sobie dzisiaj wspaniale opracowane i wydane przez Wiktora Fenrycha Akta i Diariusz Królewskiej Komisji Okrętowej Zygmunta III z lat 1627-1628 i natknąłem się tam na bardzo ciekawy szczegół.
23 lutego 1628 roku pod Sobieszowem nastąpiło spotkanie oficerów szwedzkich i polskich w celu wymiany jeńców. Wojska Koniecpolskiego reprezentowali:
- podpułkownika Gerhard Denhoff (zastępca Gustava Sparre w jego regimencie piechoty[1])
- major Artur Aston[2]
- kapitan Adolph von Arzen[3]
Dokonano wymiany 12 Szwedów na 12 żołnierzy z kompanii majora Astona – czyżby jeńcy przetrzymywani jeszcze od czasu bitwy pod Kiezmarkiem? Chyba że wpadli w ręce Szwedów później…
Polacy mieli jeszcze w rękach około 60 jeńców, których także chcieli się pozbyć – czy to w drodze wymiany czy oczekując od Szwedów wykupu.
Dwa dni później kapitan von Arzen, a także kapitan Friedrich[4] stanowili polską delegację oddającą Szwedom zwłoki poległego w bitwie pod Oliwą admirała Nilsa Goranssona Stiernskolda[5]. Co ciekawe, w czasie odbytych tego dnia rozmów obydwie strony zapewniły się nawzajem o chęci wymiany dezerterów, którzy mogą wpaść w ich ręce. Szwedzi przekazali nawet na ręce Polaków listę 43 zbiegów z regimentu Johana Banera[6], która miała ułatwić ewentualną identyfikację dezerterów.
Jak widać mimo toczącej się wojny, zachowywany często specyficzny ‘protokół wojenny’, zwłaszcza w kwestii jeńców.
Co ciekawe, dokumenty te – dzięki identyfikacji oficerów – potwierdzają raz jeszcze, że to właśnie regiment Gustava Sparre miał za zadanie ochronę polskiego wybrzeża. Wraz z innym źródłami daje podstawę do stwierdzenia, że gros kompanii tego regimentu nie brało de facto udziału w akcjach polowych, a pełniło tylko funkcję garnizonową i służyło jako ‘piechota morska’ na okrętach.



[1] Co swoją drogą potwierdza, że na przełomie 1627 i 1628 roku dokonała się ostatecznie reorganizacja piechoty cudzoziemskiej w Prusach.
[2] To z kolei potwierdza tezę, że służył on w armii polskiej jeszcze długo po wzięciu go do niewoli pod Kiezmarkiem rok wcześniej. Jego oddział – a raczej to co z niego zostało  -musiał zostać włączony do regimentu pod komendą Sparre, potwierdza to także szwedzki plan ukazujący armię polską pod Grudziądzem w 1628 roku.
[3] By ć może to oficer floty, nie jestem w stanie go zidentyfikować jako oficera piechoty.
[4] Chodzi o kapitana Gerharda Friedricha/Friedrichsa. Jego kompania także wchodziła w skład regimentu Sparre.
[5] Swoją drogą trochę je Polacy przetrzymali.
[6] Regiment ten stanowił garnizon Głowy Gdańskiej. 

sobota, 19 grudnia 2015

Odsiecz której nie było


Pora na mit niezwiązany z husarią, a najbardziej bodaj przereklamowaną formacją wojsk Rzplitej – lisowczykami. Nad fenomenem tej lekkiej jazdy i internetowymi zachwytami nad nią pochylimy się innym razem. Dziś zajmiemy się tzw. pierwszą odsieczą wiedeńską, wspaniałą bohaterką memów i demotywatorów. Z mitem tym co prawda pięknie rozprawił się prof. Henryk Wisner, ale najwyraźniej gros internetowych entuzjastów elearów polskich nie czyta za dużo książek na ten temat, więc może wpis na blogu się przyda.
20 sierpnia 1619 roku książę Siedmiogrodu, Gabor Bethlen, wypowiada wojnę Habsburgom austriackim. Jesienią tegoż roku zdobywa Górne Węgry, a w Preszburgu[1] w jego ręce wpadają węgierska insygnia królewskie. Następnie łączy się z dowodzoną przez Henryka von Thurna armią zbuntowanych stanów, czeskich, morawskich i śląskich[2], po czym sprzymierzeni rozpoczynają oblężenie Wiednia. Ich armia to ok. 40 000 żołnierzy, stolicy Austrii broni tylko 2000 wojaków.
Z odsieczą Habsburgom przybywają jednak lisowczycy, najęci w Polsce. Ich silne zgrupowanie – zależnie od źródeł liczące od 2200 do 10 000[3] lekkiej jazdy – wkracza do Siedmiogrodu i 23 listopada w bitwie pod Humennem (Humiennem) rozbijają osłaniającą kraj armię[4] Jerzego Rakoczego. Lisowczycy ścigają rozbite wojska siedmiogrodzkie i oblegają pokonanego wodza w zamku Makowica. Nie są jednak w stanie zdobyć umocnionego miejsca i wycofują się. Następnie Polacy zaczynają niemiłosiernie łupić tereny Koszyc, zostawiająca za sobą szlak pożogi i rozpaczy . Tu doszło do sporu między lisowczykami – niektórzy chcieli ruszać do Austrii lub na Śląsk, inni dalej walczyć w Siedmiogrodzie, jeszcze inni wracać do kraju. Propozycja tych ostatnich przeważyła. Po złupieniu okolicy zgrupowanie wycofało się w stronę Polski. Pod Duklą doszło do konfliktu wśród lisowczykowego towarzystwa. Zgrupowanie rozbiło się na cztery mniejsze ‘pułki’, które samodzielnie próbowały przedostać się do Polski. Niewątpliwie ważną rolę w decyzji lisowczyków o odwrocie miał rosnący opór ze strony Siedmiogrodzian. Jerzy Rakoczy odtwarzał swoje rozbite oddziały, nadciągały nowe jednostki pod Gyorgy Szecym, okoliczni chłopi atakowali polskich ciurów rozjeżdżających się w poszukiwaniu żywności.
Co tymczasem działo się pod Wiedniem? Legenda pierwszej odsieczy wiedeńskiej mówi o tym, że na wieść o lisowczykach i ich akcjach w Siedmiogrodzie, książę Bethlen zwinął oblężenie Wiednia i pośpiesznie wycofał się do kraju. Prawdziwa przyczyna jest jednak zupełnie inna. W obozie oblegających panowała bowiem zaraza, która wybuchła najpierw wśród Czechów a potem rozprzestrzeniła się na inne oddziały. Okolice miasta były spustoszone i wyniszczone, szybko zaczęło brakować żywności. Późna jesień – ze względu na warunki pogodowe jak obfite opady deszczu i silny wiatr  – nie była też najlepszą porą na prowadzenie operacji oblężniczej. Sami Siedmiogrodzianie – których wojska składały się w znacznej części z jazdy – i tak odgrywali marginalną rolę w oblężeniu. 5 grudnia Bethen odchodzi spod Wiednia na czele swoich wojsk, kierując się na Górne Węgry. Niedługo potem podejmuje zresztą negocjacje z cesarzem Ferdynandem II i 6 stycznia 1620 roku podpisuje z nim 9-miesięczny rozejm.
Sami lisowczycy chwalili się – w liście do Ferdynanda II – tylko zwycięską bitwą, nie przyszło im jednak chełpić się tym, że odegrali decydującą rolę w kampanii. Widzimy zresztą, że dość pośpiesznie wycofali się z terenu Siedmiogrodu, łamiąc wręcz rozkazy swojego cesarskiego pracodawcy, który nakazywał im złączyć się ze swoją armią polową. Poseł lisowczyków, wysłany do Zygmunta III z prośbą by ten pozwolił wrócić najmitom do kraju, twierdził wręcz, że nie byli oni przygotowani do dalekiej wyprawy: pozbawieni pieniędzy, bez dostatecznej ilości ekwipunku a nawet kowali do podkuwania koni. Doszło wręcz do tego, że lisowczycy mieli prosić polskiego króla o przysłaniu im kwarcianej jazdy i piechoty, która miała ich osłaniać na wypadek ataku nadciągających sił siedmiogrodzkich
Nie było więc żadnej pierwszej odsieczy wiedeńskiej, a tylko krótkotrwały i krwawy rajd na teren Siedmiogrodu, który dodał kolejne historie do legendy lisowczyków.




[1] Dzisiejsza Bratysława.
[2] Stany dolnoaustriackie nie zdążyły na czas przysłać swoich oddziałów pod Wiedeń.
[3] Pierwsza liczba wydaje się jednak podejrzanie mała, druga zapewne wlicza także luźną czeladź.
[4] Ok. 7000 żołnierzy. 

piątek, 18 grudnia 2015

Szabla, koncerz i rusznica


Bardzo krótka notka, ale informacja interesująca więc warto ją wrzucić. W bardzo ciekawym artykule Macieja Adama Pieńkowskiego Koronne zjazdy i sejmiki szlacheckie wobec wojny o tron polski w latach 1578-1588[1] znalazłem zapis z 5 listopada 1587 roku dotyczący powołania przez generalny sejmik mazowiecki chorągwi jazdy do wsparcia króla-elekta. Tak oto w laudum określono wyposażenie planowanego oddziału:
Na koniu dobrym, rosłym, pachołek dobry, zbroja dobra, szabla, koncerz, krótka rusznica a w łęku kopia, a któryby kopii nie mieli tedy na to miejsce pustki ku krótkim  rusznicom mieć mają.
Jak widzimy docelowo chorągiew miała staną po husarsku, jednak w przypadku nieposiadania kopii żołnierze mieli stanąć – jak to się później określało – po rajtarsku. Biorąc pod uwagę sposób zaciągu byłby to więc mieszany oddział złożony z husarii i arkabuzerów. Uwielbiam takie smaczki źródłowe.



[1] W: Studia nad staropolską sztuką wojenną, tom III, Oświęcim 2014.