wtorek, 28 kwietnia 2015

My do armii cesarskiej... tak tak, tu podpiszcie


Dzisiaj przepiękna anegdota z okresu Wojny Trzydziestoletniej, podsunął mi ją Maciek (pozdrawiam!), który obecnie dzielnie walczy – niczym „Stare” szwedzkie regimenty pod Breitenfeld – z tłumaczeniem na język polski pewnej zacnej pracy o tej wojnie.
W 1646 roku Francuzi szykowali się, wraz ze swoimi szwedzkim i heskimi sojusznikami, do kolejnej ofensywy przeciwko wojskom cesarskim. Jako że oddziały protestanckie wymagały wzmocnienia, francuscy posłowie postanowili nająć na swoją służbę pewnego dość znanego generała. Urodzony w Westfalii Lothar Dietrich von Bönninghausen przez znaczną część Wojny Trzydziestoletniej służył w armii… cesarskiej. Jeden z zaufanych oficerów kawalerii pod komendą Wallensteina, tak jak i on potrafił w bardzo szybkim tempie zaciągać nowe regimenty. Po spektakularnym upadku tego wodza niby dochrapał się wyższej komendy – został feldmarszałkiem -  dowodząc jednak zgrupowaniami kawalerii cesarskiej na mniej ważnych odcinkach. W 1640 roku zrezygnował jednak ze służby u Ferdynanda III, rozgoryczony twierdził bowiem, że nie dostrzega się tam jego talentów. Zapewne fakt, że miał spory udział w kilku porażkach wojsk katolickich i nie dogadywał się z innymi wyższymi oficerami nie miał tu nic do rzeczy. Francuzi wyciągnęli go jednak z tej (mniej lub bardzie dobrowolnej) emerytury i tu dochodzimy do sedna anegdoty.  Oficerowi udało się zaciągnąć 2300 żołnierzy, wierzyli oni jednak że będą służyć w armii cesarskiej (sic!). Von Bönninghausen najwyraźniej zapomniał wspomnieć, że już nie służy u kajzera. Kontyngent wylądował bowiem w armii heskiej i w jej składzie walczył u boku szwedzkiej armii Wrangla. W sumie źle na tym pewnie nie wyszli, wszak stanęli po zwycięskiej stronie, niemniej jednak można sobie wyobrazić zaskoczone miny co niektórych żołnierzy, gdy dowiedzieli się w jakiej służą armii. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz