poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Kadrinazi radzi i odradza - cz. I


Ostatnio w czasie pogaduszek na FB kilku znajomych spod znaku Pludrów i Szlafroków zasugerowało mi, żeby wrzucał na blog krótkie recenzje książek z ‘jedynej słusznej epoki’, komentując przy tym czy warto je posiadać w swoich biblioteczkach. Pomysł wydaje mi się zacny, zaczynamy więc nowy cykl na blogu – poza tym wydaje mi się, że przyda się tu od czasu do czasu odejście od XVII-wiecznych anegdot i kolejnych trzy zdaniowych wpisów o rajtarii… Oczywiście wszystkie opinie które będę tu zamieszczał są jak najbardziej subiektywne i czytelnicy mogą się z nimi nie zgadzać, zapraszam każdorazowo do dyskusji na temat omawianych książek. Pozwolę sobie każdorazowo pisać co mi się w danej pracy spodobało (lub też nie), nie będę jednak stosował  rankingu w typie’ ileś tam na ileś gwiazdek’, po prostu skomentuję czy według mnie warto daną pracę posiadać[1]. Ograniczymy się zapewne tylko do tytułów w języku polskim i angielskim, chociaż może od czasu od czasu wskoczy tu też coś po niemiecku czy szwedzku. Nie spodziewajcie się prac prof. Jana Wimmera, Henryka Wisnera i Mirosława Nagielskiego – według mnie każdy interesujący się XVII wiekiem powinien posiadać w swoich zbiorach ich książki i artykuły, nie widzę więc potrzeby opisywania tak podstawowych prac.  Zajmował się będę tylko książkami które posiadam w swych zbiorach, jeżeli jednak macie jakieś sugestie, chcielibyście zasięgnąć rady dotyczącej konkretnych książek – piszcie w komentarzach, jeżeli takową pracę posiadam postaram się ją opisać.
Na dobry początek jedna z moich ulubionych książek dotyczących XVII wieku, czyli Księstwo Kurlandii i Semigalii w wojnie Rzeczypospolitej ze Szwecją w latach 1600-1629, autorstwa dra Mariusza Balcerka z UMK w Toruniu. Wydana nakładem Wydawnictwa Poznańskiego w Roku Pańskim 2012 jest moim zdaniem jedną z najlepszych i najciekawszych prac dotyczących mniej znanego wycinka historii Rzplitej. Spis treści można znaleźć chociażby tutaj.
Po kilkunastostronicowym rozdziale I, w którym możemy zapoznać się z wczesną historią Kurlandii, w kolejnych częściach pracy Autor przedstawia nam kolejne konflikty inflanckie, które w mniej lub bardziej bezpośredni sposób wpływały na sytuację księstwa. Niewątpliwą zaletą pracy jest bogactwo użytych materiałów źródłowych – znajdziemy tam materiały w języku polskim, szwedzkim i niemieckim; efekt wieloletnich badań Autora nad zagadnieniami związanymi z Kurlandią[2]. Jak już wielokrotnie wspominałem na blogu, uwielbiam dużą ilość przypisów w tego typu pracach[3], bo można w nich znaleźć nie tylko wiele wskazówek bibliograficznych ale i ciekawostek dotyczących opisywanych wydarzeń. Autor w bardzo ciekawy, ale i przystępny dla czytelnika sposób przedstawia nam bardzo burzliwy okres konfliktów polsko-szwedzkich i udział Kurlandii w kolejnych wojnach, kampaniach i bitwach. Wśród zagadnień które najbardziej przypadły mi do gustu są:
- obszerne rozważania na temat udziału wojsk kurlandzkich i piltyńskich w bitwie pod Kircholmem w 1605 roku
- zajęcie się mniej znanymi kampaniami inflanckimi Chodkiewicza w 1608 i 1609 roku
- bunt Wolmara Farensbacha w 1617 roku, a także jego późniejszy konflikt z Rygą i hetmanem Radziwiłłem (niesamowicie ciekawa ‘mała wojna’)
- obszerne opisy działań wojennych, które miały miejsce na terenach Kurlandii od 1621 roku
Oczywiście trudno żeby mnie to nie interesowało, biorąc pod uwagę jak wciągające są mnie konflikty polsko-szwedzkie z tego okresu… wspominałem jednak, że oceny będą subiektywne, prawda? Praca napisana jest jednak bardzo przystępnym językiem, mimo pokaźnej objętości czyta się ją niezwykle szybko i przyjemnie, w czym ogromna zasługa bardzo dobrego warsztatu Autora. Mniej zorientowanym czytelnikom na pewno może się przydać zamieszczony w aneksie słownik nazw geograficznych – gdzie znaleźć możemy zarówno polską, niemiecką jak i aktualną łotewską/litewską/estońską nazwę danej miejscowości, co bardzo ułatwia zorientowanie się w sytuacji.
W tekście możemy znaleźć sporo mapek i ilustracji: część to przedruki oryginalnych map/szkiców z epoki, niestety są na tyle niewyraźne (z powodu wielkości), że można było z nich spokojnie zrezygnować i w niczym nie umniejszyłoby to jakości pracy. O wiele lepiej wygląda sprawa mapek, które – najczęściej w oparciu o Sveriges Krig – ukazują kolejne kampanie przetaczające się przez  obszar Kurlandii. Sama mapa Inflant, zamieszczona na str. 76,  mogłaby być nieco większa, jest jednak wystarczająco czytelna by ukazać czytelnikom najważniejsze miasta i rzeki,  co pomaga nie stracić później orientacji w czasie lektury.
Podsumowując ową krótką recenzję – zdecydowanie polecam zakup pracy dra Balcerka, zwłaszcza tym spośród czytelników, którzy są zainteresowani konfliktami Rzplitej ze Szwecją. Burzliwe losy Kurlandii są tam opisane w bardzo ciekawy sposób, doskonale rozbudowujący historię konfliktów które do tej pory można było znaleźć np. w pracach Leszka Podhorodeckiego czy Henryka Wisnera. Autor – dzięki znajomości języka niemieckiego i szwedzkiego – swobodnie porusza się w bogatym zestawie materiałów źródłowych, co bardzo podnosi jakość jego opracowania, gdyż nie ogranicza się li i jedynie do źródeł i opracowań w języku polskim.

Końcowa ocena [według rankingu: trzeba mieć – można mieć – lepiej odpuścić – zdecydowanie unikać] to:  trzeba mieć.




[1] No dobrze, będzie ranking… pozdrawiam Andrzeja Majkuta za zaproponowanie takowego J
[2] Z użyciem materiałów nie tylko z polskich archiwów, ale i ze źródeł przechowywanych w Sztokholmie, Rydze, Wilnie i St. Petersburgu.
[3] Zwłaszcza gdy są umieszczone, jak w tej książce, na dole każdej strony, a nie na końcu rozdziału czy całej pracy. 

czwartek, 27 sierpnia 2015

Ja ci tam nie brat, z tobąm świń nie pasał!



W czasie bitwy pod Byczyną Polacy walczyli po obu stronach, jako że zwolennicy arcyksięcia Maksymiliana stawili się konno i zbrojnie by wspierać próbę zdobycia przez niego korony. Dyscyplina wśród pro-austriackich wojsk nie była chyba jednak najlepsza, w czasie bitwy miało bowiem dojść do dosyć specyficznego buntu w jednej z chorągwi husarskich spod komendy Stanisława Stadnickiego. Tak oto opisał owo wydarzenie XVI-wieczny historyk Krzysztof Warszewicki:
Daje rozkaz rotmistrz Kostrzemiński[1] „w nich panowie bracia, w szable!” A na to z szeregu ozywa się pan Górski, familiant wielki: „Ja ci tam nie brat, z tobąm świń nie pasał!” Że to w szyku i w bitwie, rotmistrz [Kostrzemiński] doń doskokiem i płazem na odlew; ale pan Górski całą swoją czeladź zwołał i nuże na pana rotmistrza! Swoi go od napaści bronią, a tak już bitwy z wrogiem nie masz, pół chorągwi własnej na drugą pół naciera, prawie się wysiekli nawzajem, naszatkowali szlacheckich łbów nie mniej kopy[2]. Wróg palcem nie ruszył, a pola dobył, bo nie miał kto owego obstawać. Z dumy szlacheckiej sami w zagładę poszli i za nic!
Co prawda trudno całe to zdarzenie dokładnie umiejscowić w czasie bitwy, jest więc możliwe że to raczej zapis anegdotyczny. Wydaje mi się jednak, że dobrze oddaje krewki charakter naszych rodaków z XVI wieku, którzy potrafili – nawet w obliczu bitwy – brać się za łby z dosyć błahego powodu. Ech, jak widać pewne rzeczy się jednak nie zmieniają…



[1] Polska husaria Maksymiliana to chorągwie Stadnickiego, Górki, Zborowskiego i Marszowskiego. Kostrzemiński mógł być więc albo porucznikiem jednej z tych rot albo też rotmistrzem części 200-konnej chorągwi Stadnickiego: duże roty husarii były czasami dzielone na dwie mniejsze.
[2] Liczba 60 zabitych (i poranionych?) szlachciców wydaje się nazbyt wysoka, jeżeli brać pod uwagę liczebność husarii Maksymiliana. Jeżeli jednak liczyć czeladź biorącą udział w starciu, to 60 mogłoby nawet nie być dalekie od prawdy. 

piątek, 21 sierpnia 2015

Znaczne wydawał męstwa swego dowody


Lektura Voluminy Legum nigdy mi się nie nudzi, bo zawsze można tam znaleźć coś ciekawego, co człowiek przegapił przy poprzedniej lekturze. Dzisiaj na przykład znalazłem zapis indygenatu Valentina von  Wintera, który w czasie „Potopu” w randze pułkownika dowodził najemną armią Gdańska. Jako że sejm koronny wystawił temu weteranowi ładną laurkę, pozwolę ją sobie zamieścić in extenso:
Indygenat Walentego a Wonter Oberstera Gdańskiego
Doświadczony Kawaler Urodzony Walenty a Wonter a młodości lat swoich, przez wszystkie stopnie rycerskiey promocyi, od pierwszego żołdata czwiczony, w każdey okkazyi szczęśliwy, y odważny żołnierz; tak pod woynę Niemiecką[1] wsławił dzielność swoię, u różnych Monarchów, że sławę y testimonia o sobie rzeczą samą przewyższył. Za co od Krolowey Szweckiey[2] szlachectwem udarowany y Obersterem[3] kreowany, lata na woynie strawił. Wszakże cnota iest każdemu ingenua magistra, bacząc się bydź poddanym naszym y Prusakiem, lubo beneficis indzi obowiązany; wiecey wziął przed się respekt wiary y obedyencyi, przeciwko Nam, niż inne akcesy, które contempsit, y udawszy się na służbę miasta naszego Gdańska, znaczne wydawał męstwa swego dowody; codziennie one z odwagą zdrowia swego kontynuiąc; przed wdzięczni zostając tej stateczności jego szlachcicem y indygeną Poskiem czyniemy, y powagą Seymu tego do wszelkich prerogatyw, honorow, y wolności, z potomstwem iego będącym, y przyszłym przypuszczamy. O czym szerzey przywiley z Kancellaryi  naszey będzie.
Von Winter mógł spokojnie podpisać się pod powiedzeniem Czarnieckiego, że ‘jam nie z soli ani z roli, jeno z tego co mnie boli’. Drobny szlachcic z Prus Książęcych, doczekał się tytułu szlacheckiego zarówno w Szwecji (w 1650 roku) jak i Polsce (w 1658 roku). Zmarł w 1671 roku w Gdańsku, gdzie pochowano go w kościele Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny – jak widać wdzięczni mieszczanie potrafili docenić jego postawę w czasie „Potopu”.



[1] Chodzi tu o Wojnę Trzydziestoletnią.
[2] Krystyny Wazówny.
[3] Pułkownikiem. 

środa, 19 sierpnia 2015

Ten go w gębę, a on w nogi


16 grudnia 1643 roku Janusz Radziwiłł wydał w Wilnie ucztę, którą chciał uhonorować odwiedzających miasto króla Władysława IV Wazę i królewicza duńskiego Waldemara Christiana[1]. Towarzystwo bawiło się przednio, gdy nagle doszło do głośnej sprzeczki dwóch biesiadników. Byli to kapitanowie[2] gwardii: Hołowczyński[3] i Mikołaj Konstanty Giza (jego wizerunek widzimy powyżej). Nie wiadomo dokładnie o co poszło, ale sytuacja szybko wymknęła się spod kontroli – Hołowczyński spoliczkował bowiem Gizę. Władysławowi IV brakowało chyba w tym czasie rozrywek dworskich, zezwolił bowiem na pojedynek. Obecnie na tak udanej imprezie Albrycht Stanisław Radziwiłł zanotował:
[Hołowczyński] żołnierskim zwyczajem zaproponował broń. Wtedy Giza jął powściągać gniew na obliczu i lekceważąc wyzwanie na pojedynek, chyżością nóg, jawną ucieczką podał swoją cześć na wzgardę, czas jakiś unikając ludzkich oczu.
Co ciekawe, panowie jeszcze przez kilka lat służyli razem w tym samym regimencie, ciekawe czy jakoś się pogodzili. Tchórzostwo w obliczu pojedynku nie zaszkodziło najwyraźniej Gizie, który za Jana Kazimierza dochrapał się rangi podpułkownika w regimencie pieszym gwardii, otrzymał także indygenat.



[1] Co ciekawe, miał on w grudniu 1656 roku umrzeć  w Polsce, walcząc w szeregach… armii szwedzkiej. Dziwnie to się czasami w historii układa.
[2] Dowódcy kompanii w regimencie gwardii pieszej Władysława IV.
[3] Według ustaleń prof. Nagielskiego był to Samuel lub Mikołaj. 

wtorek, 18 sierpnia 2015

Malarze znani i nieznani - addenda do cz. I


Ponad pięć lat temu (jak ten czas leci) rozpocząłem na blogu cykl malarski. Georg Gunther Krail av Bamberg był na tyle miły, że wystąpił w nim jako pierwszy autor. Możemy go zresztą podziwiać na portrecie powyżej...
W owym pierwszym wpisie wspomniałem wtedy, że udało nam się z Arturem (pozdrawiam serdecznie!) znaleźć 5 portretów spod pędzla Kraila, liczyliśmy jednak że kolekcja w Skokloster jest większa. I tak też faktycznie jest, Rafał Szwelicki (również serdecznie pozdrawiam!) wskazał bowiem komplet 18 portretów, dostępnych zresztą w sieci. Tak naprawdę jest ich jednak 20: oprócz 18 oficerów, możemy tam znaleźć także samego feldmarszałka Hermana Wrangla jak i - co widać wyżej- piastującego stanowisko kwatermistrza Kraila. Dzisiaj więc zaszalejmy, chciałbym bowiem zaprezentować wszystkie portrety. Ranga przy opisie pochodzi z roku 1623, kiedy to powstawały malunki. Gros oficerów musiało służyć w regimencie (regimentach?) ze Smalandu, stanowiącym garnizon Kalmaru w 1623 roku, a dowodzonym przez Patricka Ruthvena. Część z nich, jak Ruthven, mogła wcześniej od 1618 roku służyć w regimencie Hermana Wrangla.
Herman Wrangel wygląda może i skromnie, jednak ten 'dobry' znajomy Polaków i Litwinów był jednym z najważniejszych oficerów Gustawa II Adolfa w czasie wojny 1626-1629, gdzie zwyciężył armię koronną w bitwie pod Górznem w 1629 roku.
Pułkownik Patrick Ruthven to weteran jeszcze z czasów Karola IX, w 1623 roku dowodził szwedzkim (krajowym) regimentem z prowincji Smaland, na czele którego walczył zresztą od w 1625 roku w Inflantach. Od  1626 roku w Prusach, na czele kolejnego regimentu z tej prowincji. Szkot ten był dobrym znajomy Wrangla, u którego walczył w 1621 roku pod Rygą jako podpułkownik regimentu ze Smaland.
Pułkownik Christopher Asserson (Assersen) dowodził szwedzkim (krajowym) regimentem z Västergötland. Jednostka ta okres 1625-1629 spędziła w Inflantach, głównie jako siły garnizonowe.

Podpułkownik David Drummond, kolejny oficer szkocki, był  w 1625 roku zastępcą Ruthvena w regimencie ze Smaland, W 1626 roku przejął dowodzenie tej jednostki, podczas gdy Ruthven objął kolejny regiment z tej prowincji. 

Podpułkownik Thomas Muschamp to następny z kadry brytyjskiej, tak popularnej za panowania Gustawa II Adolfa. Od 1626 roku na czele regimentu ze Smaland walczył w Prusach.
Dla odmiany Szwed, Lars Kagg (Kagge) od 1626 roku walczył w Prusach na czele szwedzkiego (krajowego) regimentu z Jönköping.
Otto von Scheidingk wymieniony jest w stopniu podpułkownika. Jest możliwe, że był on w 1623 roku z-cą d-cy regimentu z Östergötland lub kolejnego regimentu ze Smaland.
Johan Nieroth opisany jest jako major, być może pod von Scheidingkiem? Ewentualnie w regimencie 
Pawel von Essen to kwatermistrz regimentowy i kapitan regimentu w Kalmarze.
Jacob (James) King to kolejny szkocki oficer, w armii szwedzkiej od 1616 roku, a jako kapitan w regimencie Ruthvena od 1622 roku. Walczył w wielu bitwach Wojny Trzydziestoletniej, zwłaszcza dzielnie stawał pod Wittstock.
Pozostałych 9 panów to także kapitanowie - nie mam już dzisiaj jednak energii, by grzebać w ich życiorysach, Wrzucam więc tylko portrety z podpisami, a do tychże panów może jeszcze wrócimy.
 Hermann Buttenskog (Bottenskum)
 Herman Capel
 Carl Kammel
 Johan von Klingspor - kapitan w regimencie Ruthvena od 1618 roku.
 Claudeij Gerhard de la Valle - czyżby Francuz?
 Wilhelm Mann - srogi gość z tym jednym okiem...
 Johan Patkull
 Iorgen Polman - prawdopodobnie z rodziny wywodzącej się z Westfalii.
Erik Ulfsparre 

Jak widać mistrz Krail malował portrety na jedno kopyto, zmieniając tylko szczegóły, a zachowując dosyć specyficzny ogólny zarys. Obrazy te są jednak niesamowicie ciekawym studium strojów (galowych oczywiście) oficerów armii szwedzkiej na początku lat 20-tych i jako namalowane przez naocznego świadka są dla nas niepodważalnym źródłem. Co ciekawe, nie ma tu jednak - wbrew temu co pięć lat temu mi się wydawało - portretu pułkownika Leslie. Nie znalazłem go na spisie obrazów z Skokloster, więc Krail raczej go nie namalował. 

poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Knutami po ulicach knucono



Dziś ciekawy przypadek ‘sądowniczy’, wynotowany przez Samuela Maskiewicza. Wydarzenie miało miejsce jesienią 1611 roku, a dotyczy jednego z pocztowych z polskiego garnizonu Kremla:
Pacholik też jeden bojarzynowi, idącemu z łaźni z żoną i córką, wziął mu córkę gwałtem, że nie znał, nie wiedział, na kogo się skarżyć, aże w niedziel dwie córka jego do domu przyszła, dopieroż skarżył. Tego, kiedy sądzono w kole, chcieli niektórzy prawem naszym sądzić go na gardło, ale Bobowski po­dał sposób i dobry, na który wszyscy przypadli, żeby go moskiewskim pra­wem sądzono, czym się i Moskwa, i on kontentować mogą. I tak ci go knutami po ulicach knucono, a chłop wolał, że mu szyję nie ucięto, Moskwa też była kontenta.

Interesujące w jaki sposób postanowiono pogodzić surowe z reguły (przynajmniej ‘na papierze’) sądownictwo koła wojskowego a lokalne podejście do prawa. Pocztowy ocalił głowę, miejmy jednak nadzieję, że odebrał solidną nauczkę…

środa, 12 sierpnia 2015

Joctur, joctur ucala!


Ogier Ghiselin de Busnecq miał niezwykły talent do spisywania ciekawych historyjek dotyczących zwyczajów panujących w Turcji. Dziś chciałbym podać jego opis dotyczący tureckiego sposobu polowania na hienę. Wierzono tam, że hiena rabuje groby i bezcześci ciała zmarłych – stąd też nie była zbyt lubiana przez okoliczną ludność. Wymyślono więc unikalny sposób polowania.  Uwaga dzieci –nie róbcie tego same w domu!
Powiadają że hiena, którą zwą tutaj Zirtlan[1], rozumie ludzką mowę (swoją drogą starożytni twierdzili także, że potrafi ją naśladować)  i dzięki temu może być schwytana w następujący sposób. Myśliwi zbliżają się do jej jaskini, która jest łatwa do znalezienia, bo otoczona stosami kości [ofiar hieny]. Jeden z nich wchodzi [do jaskini] z liną [w dłoni], pozostawiając drugi koniec liny w rękach swych towarzyszy stojących u wejścia do jaskini. Czołga się tedy po jaskini, mówiąc ‘joctur, joctur ucala’, co oznacza ‘nie mogę go znaleźć, nie ma go tutaj’. W tym czasie, bestia – rozumiejąc [z tej przemowy] że jej kryjówka nie została odkryta, pozostaje w bezruchu, a w tym czasie myśliwy przywiązuje koniec liny do jej nogi, wciąż pokrzykując ‘hieny tu nie ma’. Potem, wciąż krzycząc te słowa, wychodzi z jaskini, a jak tylko znajdzie się na zewnątrz, krzyczy ile sił w płucach, że hiena jest wewnątrz [jaskini]; na to zwierz, rozumiejąc o czym mowa, próbuje uciec – jednak bez skutku, bo myśliwi trzymają mocno linę przywiązaną do nogi hieny. W ten sposób uśmiercają zwierzę, a jeśli przetrwa taki ból, to mogą je schwytać żywcem; ale jest to trudna przeprawa, bo [hiena] to agresywny zwierz, który stawia zacięty opór.



[1] Chodzi o hienę pręgowaną, występującą w Azji. 

wtorek, 11 sierpnia 2015

Pod Grudziądzem zebrało się...


Pisałem kiedyś, że warto czytać przypisy, prawda? Dzisiaj perełka wyłowiona w ten właśnie sposób z pracy Jana Seredyki Sejm w Toruniu z 1626 roku (dzięki za podrzucenie tej książki Michale!). W początkowej fazie wojny o ujście Wisły armia koronna składała się z zaciągów królewskich, posiłków litewskich i licznych chorągwi prywatnych – nie mogło tam jednak zabraknąć i pospolitego ruszenia z północnych ziem Korony. 21 sierpnia 1626 roku pod Grudziądzem odbył się popis szlachty województwa chełmińskiego i oddziałów wystawionych przez biskupstwo chełmińskiego. Jan Seredyka podaje następujący spis:
1. Pocztów pańskich – 32[1]
2. Zbrojnego rycerstwa – koni 210
3. Po kozacku rycerstwa ziemskiego (także biskupstwa chełmińskiego i wielebnej kapituły)  - koni 525
4. Piechoty wszystkiej (tak szlachty, jako też z miasteczek królewskich i biskupstwa chełmińskiego, więc wielebnej kapituły) – 530
Jak sądzę zapis zbrojnego rycerstwa dotyczy szlachty stającej po husarsku, być może i część prywatnych pocztów pańskich wystawiono w ten sposób. Ciekawa jest stosunkowo wysoka liczba piechoty, wynikająca zapewne ze specyfiki teatru działań. Zebraną szlachtą dowodził wojewoda chełmiński Melchior Weyher, który zresztą w bitwie pod Gniewem miał wystawić prywatną chorągiew jazdy kozackiej i chorągiew piechoty dwieście Kaszubów bardzo dobrych.
Notka może i drobna, ale o tyle ciekawa, że dotyczy mało znanych informacji dotyczących wysiłku zbrojnego z czasu „wielkiej improwizacji” w okresie lata-jesieni 1626 roku, kiedy to Zygmunt III zbierał dostępne mu pod ręką siły by stawić czoło Gustawowi II Adolfowi.
                                                                                                             



[1] Zapewne koni, a nie samych pocztów. 

wtorek, 4 sierpnia 2015

Ostatni kopijnicy Zachodniej Europy


Koniec XVI wieku to zmierzch kopijników w armiach zachodnioeuropejskich, odeszli oni w militarny niebyt przy huku muszkietów i salw z rajtarskich pistoletów. Na szczęście ostało nam się nieco przepięknych wizerunków tych jeźdźców z tego właśnie okresu, dziś więc kilka fragmentów.

Na samej górze widzimy słynnego księcia Albę, oblegającego w sierpniu 1580 roku Lizbonę. Autorem fresku, znajdującego się w Genui, jest Lazarro Tavarone; dzieło to powstało pomiędzy 1614 a 1624 rokiem.

Tu z kolei dzieło trójki autorów: Lazarro Tavaronne, Fabrizio Castello i Nicolo Granello, powstałe ok. 1590 roku. Przedstawia armię hiszpańską w bitwie pod San Quentin w 1557 roku. Fresk znajduje się w Escorialu w Madrycie.


Trzy powyższe ilustracje to oczywiście Jacob de Gheyn (niektóre w wersjach rytownika Claesa Janszoona Visschera), z kolekcji Rijksmuseum - które to muzeum zrobiło nam właśnie niesamowitą gratkę i udostępniło tysiące dzieł sztuki online. Kopijnicy de Gheyna to rok 1599, przepięknie widać tam różne szczegóły.
Z tej samej kolekcji, spod ręki Claesa Janszoona Visschera, widzimy grupę różnych kawalerzystów z 1599 roku: kopijników możemy podziwiać z prawej strony.

poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Wianek ze skóry zajęczej


W źródłach dotyczących wojen polsko-kozackich możemy czasami znaleźć bardzo interesujące zapiski dotyczące zjawisk nadprzyrodzonych. Pisałem kiedyś o wiedźmach kozackich i wyrywaniu serca, dzisiaj z kolei czary tatarskie. Taki oto przedmiot magiczny zdobyli Polacy w czasie bitwy pod Beresteczkiem:
Wczora oddawali j.k.mć odjęte nieprzyjacielowi buńczuki, chorągwie, między inszemi pułkownik województwa rawskiego oddał chorągiew kitajczaną błękitną o dwu ogonach, (do) dzidy przebitych, sznur zielony włóczkowy między tymi ogonami dwiema (…)a nad grotem u dzidy miasto zwyczajnego wianka był wianek z skóry zajęczej zrobiony, musi to być, że to na jakieś czary. Te chorągiew wydarł to nieprzyjacielskiemu chorążemu p. Romanowski, towarzysz z pułku pomienionego, [za co] mu król j. mć. podziękował.

Niestety brak informacji o tym jakie dokładne właściwości magiczne miał ów sztandar… Skórka zajęcza, więc może Błękitny Sztandar Chyżości? ;)