niedziela, 7 stycznia 2018

Historyk o(d)powiada... Zbigniew Hundert


Rozpoczynamy nowy cykl blogowy, mam nadzieję że ten naprawdę zainteresuje Czytelników bloga. W cotygodniowym wpisie chciałbym przedstawić krótki wywiad z jednym z historyków (tak zawodowych jak i amatorów-hobbystów) zajmujących się moją ulubioną epoką, czyli dość szerokimi ramami XVI-XVIII wieku, ze szczególnym uwzględnieniem wojskowości. Będzie to zawsze ten sam zestaw ośmiu pytań, dotyczący badań, zainteresowań i inspiracji danego badacza.

Jako pierwszy na pytania zgodził się odpowiedzieć Zbigniew Hundert, doktor nauk humanistycznych w zakresie historii, od 2016 roku adiunkt na Wydziale Nauk Historycznych i Społecznych Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie.  Współredaktor serii Studia nad staropolską sztuką wojenną. Związany z seminarium prof. Mirosława Nagielskiego. Jego zainteresowania badawcze koncentrują się wokół polityczno-wojskowej historii Rzeczypospolitej w drugiej połowie XVII wieku, za naciskiem na czasy „królów rodaków” i zagadnienia ekonomii, patronatu wojskowego, organizacji armii i biografistyki wojskowej[1]. Na blogu miałem już zresztą okazję opublikować krótką recenzją jednej z pracy autorstwa dra Hunderta.

1. W jaki sposób zaczęła się Pańska przygoda z historią, kiedy zdał Pan sobie sprawę że chciałby się nią zajmować zawodowo?
Generalnie to miałem ku historii jakieś „spaczenie genetyczne”, bo od najmłodszych lat wybierałem zabawki typu historyczna broń – miecze, szable, imitacje karabinów strzelb, itp., a z klocków Lego najbardziej interesowali mnie rycerze i piraci. Dużą rolę w zainteresowaniu się przeszłością odegrał mój dziadek, weteran wojny obronnej ’39 r. i żołnierz Kedywu AK, Marian Biliński (kto mnie zna, wie że jestem jego genetyczną kopią ;) ), który opowiadał mi wiele historii – i ze swojego życia, i ogólnie o wielu postaciach historycznych, uczył patriotycznych wierszy, pieśni (wcześniej znałem hymn Polski niż „Ojcze Nasz” i inne „paciorki” ;) ). Kolejny etap to filmy historyczne, które inspirowały mnie do różnych zabaw. Interesowałem się okresem wojen polsko-krzyżackich, przechodziłem etap zainteresowań II WŚ, epoką napoleońską (ta wciąż jest mi bliska, jako epoka, o której lubię poczytać) aż w końcu sfilmowana Trylogia Sienkiewicza wprowadziła mnie na tory XVII w., a ulubioną częścią stał się „Pan Wołodyjowski”. Od niej też zacząłem lekturę monumentalnych powieści Sienkiewicza, która wychowała niejednego historyka. Jak się okazało, okres „Pana Wołodyjowskiego”, czyli czasy hetmaństwa Sobieskiego i panowania Michała Korybuta stały się moimi ulubionymi, a doktorat poświęcony tym czasom, który też wypełniał dużą luką w dotychczasowym stanie wiedzy, stał się w pewien sposób symboliczny. Hołdowałem własnej pasji, która narodziła się, gdy miałem 11-12 lat. „Spaczenie” historyczne objawiało się we wszystkim czym oprócz historii się zajmowałem. I tak, pasja do piłki nożnej, przerodziła się w pasję do historii tego sportu, podobnie, jak moja druga po historii wielka miłość, kultura hiphop, w którą wchodziłem na przełomie dwóch tysiącleci, również stała się obiektem zainteresowań pod kątem jej dziejów. A co do zawodowości, chyba dopiero na V roku studiów zdałem sobie sprawę, że chce to robić zawodowo. Wojsko ze względu na wadę wzroku i inne okoliczności nie wchodziło w grę (o czym zawsze marzyłem), a więc pozostało zająć się zawodowo czymś co kocham i mógłbym być w tym dobry, oddając temu serce i zdrowie – a jak mi zawsze w domu powtarzali, jak coś robisz, rób to dobrze – i tak staram się prowadzić swoje badania – i w ten sposób ogłaszać je w postaci różnych prac. 

2. Który postać historyczna jest Pańską ulubioną i dlaczego?
Tych postaci jest wiele, ale jeśli miałbym wybierać, to będę zmuszony wskazać Jana Sobieskiego. Moje badania związane są przede wszystkim z tą postacią, głównie w dobie sprawowania przez niego urzędów hetmana i marszałka wielkiego. Dla młodego chłopaka był to naturalny wybór, przede wszystkim ze względu na jego militarne dokonania, z Chocimiem 1673 na czele. Obecnie poznałem go z innej strony – i wybór swój podtrzymuje. Była to postać nietuzinkowa, w której jak w soczewce skupiały się bardzo różnorodne sfery działalności – od wojskowej i politycznej po patronat artystyczny. W drugiej kolejności są to postacie ze środowiska politycznego i wojskowego Sobieskiego. Z warstwy magnackiej wymieniłbym tu Andrzeja Potockiego, który zmarł w 1691 r. jako kasztelan krakowski i hetman polny; Mikołaja Hieronima Sieniawskiego, zmarłego w 1683 r. jako wojewoda wołyński i również hetman polny oraz Hieronima Augustyna Lubomirskiego. Z grona oficerów średniego szczebla wskazałbym przede wszystkim poruczników husarskich i pułkowników, jak Aleksander Polanowski, Władysław Wilczkowski, Mikołaj Złotnicki, Nikodem Żaboklicki czy też Andrzej Chełmski i Andrzej Prusinowski. Są to bohaterowie moich badań, z którymi zdążyłem się „zaprzyjaźnić”. Trzem z nim poświęciłem nawet osobne badania.

3. Może się Pan się cofnąć w czasie i poznać postać historyczną, być świadkiem jakiegoś wydarzenia lub też zobaczyć/zbadać jakiś artefakt. Jaki byłby Pański wybór?
Chciałbym poznać osobiście wszystkich towarzyszy chorągwi husarskich Sobieskiego z lat 70. XVII w. i poczuć klimat koła wojskowego oraz życia w obozie, w tym czasie. Poza tym jest wiele innych kwestii. Do samego Sobieskiego i jego oficerów na pewno też miałbym wiele pytań J Dowiedziałbym się w końcu kto był posłem wojskowym na sejmy 1676 r. oraz kto był porucznikiem w kilku jednostkach, czego do tej pory nie mogę ustalić.

4. Z której spośród swoich publikacji jest Pan najbardziej dumny?
Jest kilka publikacji, które darze pewnym sentymentem. Najważniejsze są niewątpliwie moje dwie książki. Pierwsza – o husarii, pozwoliła wejść do środowiska. Druga w tym środowisku umocniła. Obie zresztą to dla mnie znakomita lekcja warsztatu historyka, prace, które zmuszały do opracowania nowych technik badawczych – ale i nauczyły mnie mierzyć się z codziennymi problemami, które wiązały się z ich powstawaniem. Fakt, że te prace nie są wolne od błędów – ale te staram się prostować w kolejnych publikacjach. Szczególnie dumny jestem z książki doktorskiej – która mimo kilku wpadek, zawiera wciąż aktualne tezy – i jest wciąż dla mnie podstawą kolejnych rozważań o polityczno-wojskowym otoczeniu Sobieskiego – mimo że już wyszedłem z czasów Michała Korybuta i „zagnieździłem się” w panowaniu Jana III – aktualnie, że tak powiem, w okolicach Wiednia. Inne publikacje z których jestem dumny, to artykuł o postawie wojska koronnego wobec elekcji 1674 r., powstały na bazie referatu z konferencji w Ustroniu w 2014 r., którą zaliczam do jednej z najlepszych w jakich uczestniczyłem (i pod kątem merytorycznym, i towarzyskim). Jestem też bardzo zadowolony z artykułu, który oczekuje na druk, o poselstwie wojska koronnego na sejm 1683 r. Sentymentem darzę też teksty, gdzie „pomnożyłem” swoich bohaterów, albowiem w trakcie badań okazywało się, że to nie jedna a minimum dwie postacie. Tak było z pierwowzorem bohatera Sienkiewicza, Rocha Kowalskiego. Odkrycie zupełnie przypadkowe, podczas lektury uchwał sejmikowych ziemi warszawskiej z 1672, gdzie szlachta chciała upamiętnić dwóch swoich współbraci, którzy w 1656 r. rzucili się z kopiami na Karola Gustawa. Dotychczas w historiografii trwał spór o te wydarzenie, padało kilka nazwisk. Wspólnie z kolegą dr. Andrzejem Majewskim (specjalista od bitwy pod Warszawą 1656) zrobiliśmy takie studium, gdzie myślę, wprowadziliśmy od obiegu naukowego ważne spostrzeżenia – że to jednak nie jeden a przynajmniej dwóch husarzy szarżowało zwróciło się przeciwko szwedzkiemu dynaście. Dwa lata później, również w „Przeglądzie Historycznym”, pojawił się mój tekst pod nazwą „Władysławów Denhoffów dwóch”, nawiązujący tytułem do słynnego filmu Juliusza Machulskiego. W tekście tym dowodzę, prostując i własne błędy, że jednak w dobie hetmaństwa Sobieskiego działało dwóch Władysławów Denhoffów –  pokazując, które fakty wiążą się z pierwszym Denhoffem, a które z drugim. Nie było to łatwe, bo i ludzie w epoce ich mylili.    

5. W toku swojej edukacji i pracy naukowej poznał Pan wielu wybitnych badaczy. Który z nich wywarł na Panu największy wpływ?
Jest ich naprawdę wielu. Ale mogę powiedzieć, że mam takich trzech ojców naukowych – pierwszy to mój strukturalny mistrz, ale też świetny człowiek, który otworzył mi oczy na wiele spraw, prof. Jan Dzięgielewski. Będąc Jego uczniem mam tę świadomość, że mam świetny rodowód, albowiem, jest „naukowym prawnukiem” Władysława Konopbczyńskiego (on był mistrzem Władysława Czaplicńskiego, ten Jaremy Maciszewskiego, ten Jana Dzięgielewskiego). Drugi to prof. Mirosław Nagielski, który zaprosił mnie na swoje seminarium. Mimo, że nigdy nie byłem Jego strukturalnym uczniem, to przyjęcie mnie pod swoje skrzydło, zapoznanie z całym swoim środowiskiem, które mnie ukształtowało – i któremu zawdzięczam najwięcej (Koledzy Dariusz Milewski, zresztą mój Kolega z Instytutu, Konrad Bobiatyński, Piotr Kroll, Przemek Gawron, oraz moi rówieśnicy i przyjaciele Karol Żojdź, Janek Sowa, Zbyszek Chmiel), pozwala, że czuje się częścią tego środowiska i że w pewien sposób uczniem profesora Nagielskiego. Trzecią osobą jest niewątpliwie prof. Marek Wagner, którego książki inspirowały mnie do pracy, ukształtowały moje zainteresowania, a z którym teraz współpracuję. Ponadto profesor sam uważa mnie za swojego następcę, co jest dla mnie nobilitujące i zobowiązujące. Chciałbym bardzo kontynuować dzieło tak wielkiej postaci, jaką był Janusz Woliński, moja inspiracja. Tym bardziej jest to dla mnie ważne, albowiem i prof. Dzięgielewski, i prof. Wagner, byli ostatnimi seminarzystami zmarłego w 1970 r. prof. Wolińskiego. Przy okazji cieszę się, że miałem okazję poznać się też z prof. Janem Wimmerem - wszyscy badacze, zajmujący w jakimś stopniu sprawami wojska czy okres Wiednia 1683, nie mogą obok tej postaci przejść obojętnie.
Ważną role na mojej drodze odegrali też dr Marcin Baranowski z KUL i poznany w dalszej kolejności dzięki niemu mój wydawca ale i serdeczny Kolega, z którym mamy kilka świetnych wspomnień – Darek Marszałek. Przy okazji też dużą rolę w ukształtowaniu mojej osoby odegrali wszyscy Koledzy ze środowiska historyków wojskowości – od Gdańska przez Poznań i Częstochowę po Lublin, z którymi zawsze zacnie się spotkać, przynajmniej raz w roku.
Oprócz tych postaci, spotkałem na swojej drodze wiele innych osób, którym sporo zawdzięczam. W początkach mojej kariery badawczej dużą rolę odegrała znajomość z dr. Radosławem Sikorą. Mimo że nasze drogi teraz się rozeszły, jestem Mu za kilka kwestii wdzięczny. Wielki wpływ wywierali na mnie też tacy historycy z różnych stron Polski, jak Leszek Wierzbicki, Sławek Augusiewicz, Dariusz Kupisz, Robert Kołodziej, Jarosław Stolicki. Składam tu w tym miejscu hołd ich twórczości! Z młodszego pokolenia – i z osób spoza środowiska warszawskiego, chcę wymienić zwłaszcza Pawła Dudę i Artura Goszczyńskiego. Chcę również wspomnieć owocną współpracę z Michałem Paradowskim, jedyną osobą, z która się zaprzyjaźniłem, a której na oczy nie widziałem J

6. Dużo młodych ludzi czerpie aktualnie wiedzę historyczną z memów, filmików na YouTube i blogów internetowych. Jakie jest Pańskie zdanie na temat tego trendu?
Wszystko ma swoją jasną i ciemną stronę. Jeśli ktoś dzięki blogowym i youtubowym materiałom „wkręci się” w historię – i będzie chciał coś poważnego doczytać – to wtedy ok. Jeśli natomiast ten ktoś stanie się wyznawcą bałamutnych treści, którym potem będzie bezrefleksyjnie hołdować, to już wtedy będzie to niebezpieczne. Lubię na te kwestie uczulać studentów, z którymi dyskutuję na temat wszystkich trendów internetowych podszytych historią. Każdy z nich ma swoje środowisko – i wiem, że po takim „akademickim ucieraniu się”, taki student będzie mógł w tym środowisku merytorycznie reagować, gdy jakieś ahistoryczne populizmy zaczną zyskiwać sympatię. Mam już tego dowody po fejsbukowym komentarzach, co mnie wtedy np. cieszy.

7.  Najważniejsza Pańska rada dla przyszłych historyków?
Cierpliwości, wytrwałości, uczciwego podejścia, szacunku, pasji, profesjonalizmu, ale też umiejętności dzielenia pracy zawodowej z innymi dziedzinami swojego życia. No i żeby nie zwariować – bo kto nie robi przerwy, ten traci nerwy. Odskocznie są zawsze potrzebne, czy to życie rodzinne, pójście na trening, albo i nawet „upodlenie się” w męskim gronie J

8. W czasie wolnym najbardziej lubi Pan…
Iść na trening, zwłaszcza mojego ukochanego breakingu (znanego szerzej jako break dance). Ale czy to jest czas wolny? Trening to trening, naturalna rzecz, jak umycie zębów, ranna toaleta J Czas wolny to spotkania ze znajomymi. Poza tym są takie aspekty spędzania czasu wolnego, że pisać mi tu nie wypada. Powiem tak, nigdy się nie nudzę J

Bardzo dziękuję za udzielenie tak obszernych odpowiedzi!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz